Wywiad
Polki, które pokochały Norwegów. ,,Oni nawiązują znajomości inaczej niż reszta świata"
23

Dwie Polki opowiedziały nam o życiu z norweskimi partnerami. MN
Zanim Ania zdobyła serce Erika, musiało upłynąć sporo wody w rzece. Nie poddała się i dziś są małżeństwem. Perowi wystarczyła jedna impreza, by dla Moniki całkowicie stracił głowę. Jak na Norwega okazał się... zaskakująco spontaniczny. Obie Polki postanowiły zaufać intuicji – dziś są w szczęśliwych związkach z obcokrajowcami, choć, jak same przyznają, nie zawsze wszystko układa się po ich myśli.
Poznali się, gdy Erik przebywał na kontrakcie w Warszawie. Jako programista pracował dla firmy norweskiej, ale stacjonował w polskiej stolicy. Początki... nie były łatwe.
– Norwegowie zawierają znajomości zupełnie inaczej niż reszta świata – zaznacza Anna. – Kilka razy na początku naszej znajomości miałam już dość. Erik był bardzo niedostępny, miałam wrażenie, że kompletnie nie mogę do niego dotrzeć. Trudne było wejście w relacje, choćby przyjacielskie. Wszystko dlatego, że Norwegowie jak szaleni chronią swoją prywatność, a z przyjaciółmi znają się od przedszkola.
Czasami zastanawia się, jak to się stało, że w ogóle związała się ze swoim mężem. Trzeba było wielkiej cierpliwości, by do niego dotrzeć. Na szczęście taktyka zadziałała.
– Mimo to, relacja rozwijała się bardzo powoli, a Erik przez długi czas był oszczędny w okazywaniu uczuć. Kiedy jednak już się narodziły, okazały się być bardzo głębokie – mówi.
Do dziś to Ania częściej przejmuje inicjatywę, zachęca do wyjazdów czy aktywności. Sama nie jest pewna, czy związane jest to z usposobieniem jej męża, czy norweskimi genami. Jedno jest pewne: najbardziej ceni w mężu jego spokój i to, że potrafi zachować go nawet w kryzysowej sytuacji.
– Norwegowie zawierają znajomości zupełnie inaczej niż reszta świata – zaznacza Anna. – Kilka razy na początku naszej znajomości miałam już dość. Erik był bardzo niedostępny, miałam wrażenie, że kompletnie nie mogę do niego dotrzeć. Trudne było wejście w relacje, choćby przyjacielskie. Wszystko dlatego, że Norwegowie jak szaleni chronią swoją prywatność, a z przyjaciółmi znają się od przedszkola.
Czasami zastanawia się, jak to się stało, że w ogóle związała się ze swoim mężem. Trzeba było wielkiej cierpliwości, by do niego dotrzeć. Na szczęście taktyka zadziałała.
– Mimo to, relacja rozwijała się bardzo powoli, a Erik przez długi czas był oszczędny w okazywaniu uczuć. Kiedy jednak już się narodziły, okazały się być bardzo głębokie – mówi.
Do dziś to Ania częściej przejmuje inicjatywę, zachęca do wyjazdów czy aktywności. Sama nie jest pewna, czy związane jest to z usposobieniem jej męża, czy norweskimi genami. Jedno jest pewne: najbardziej ceni w mężu jego spokój i to, że potrafi zachować go nawet w kryzysowej sytuacji.
Polska mama, która się zmienia
Kiedy więc ich córka zaczęła mieć problemy z matematyką w polskiej szkole, zaproponował, żeby przenieśli się do Norwegii. Po dziewięciu latach w Polsce przeorganizowali życie, by przeprowadzić się do Stavanger – rodzinnego miasta Erika.
– Córka w polskiej szkole traciła poczucie wartości. Promowało się najlepszych, a słabe dzieci odstawały i zostawały w tyle. Widać było, że źle to nią wpływa i nie radzi sobie z tym. Mąż zawsze mówił, że Norwegia to najlepsze miejsce do wychowywania dzieci. I faktycznie, nasze pociechy dobrze się tu odnalazły – opowiada Anna.
Różnice pomiędzy polskim systemem nauczania – często bardzo akademickim, odtwórczym i wymagąjacym nauki na pamięć – a norweskim, dały się wyczuć od razu.
– Norweska szkoła daje o wiele więcej swobody. Uczy wyciągania logicznych wniosków, współpracy. Mało jest nauki na pamięć, stawia się na skuteczne wyszukiwanie informacji. Córka czuje się tu lepiej – podsumowuje Ania.
Sama pozostaje fanką systemu norweskiego i, jak sama mówi o sobie, jest polską mamą, która wciąż się zmienia. Nigdy nie wydawało jej się, że jest nadopieuńcza, a jednak w porównaniu do Norweżek, zweryfikowała to przekonanie.
– Kiedy polska mama idzie na spacer, chucha i dmucha na dziecko, żeby się nie przewróciło, czy nie zdarło kolana – wymienia Ania. – Norweska mama przeciwnie. Niech się przewróci, ona chce, żeby uczyło się na swoich błędach i wyciągało wnioski. Dziecko chce wejść do wody, choć na dworze jest kilkanaście stopni? Niech wejdzie i zobaczy, że to nic przyjemnego. Reakcja polskiej mamy? ,,Nie, bo się przeziębisz!". Norwegowie dają dziecku dużo swobody, ale kiedy określają granice, robią to bardzo konkretnie i jasno. Tych granic malec nie może przekroczyć – tłumaczy Anna.
Wówczas, kiedy rodzic coś mówi, dziecko faktycznie go słucha, bo na konkretnych przykładach przekonało się, że ma rację.
– Jeśli ciągle mamy jakieś uwagi i zalecenia, w którymś momencie dziecko się po prostu wyłącza. Widzę w tym sens i podoba mi się taki sposób wychowania – mówi.
– Córka w polskiej szkole traciła poczucie wartości. Promowało się najlepszych, a słabe dzieci odstawały i zostawały w tyle. Widać było, że źle to nią wpływa i nie radzi sobie z tym. Mąż zawsze mówił, że Norwegia to najlepsze miejsce do wychowywania dzieci. I faktycznie, nasze pociechy dobrze się tu odnalazły – opowiada Anna.
Różnice pomiędzy polskim systemem nauczania – często bardzo akademickim, odtwórczym i wymagąjacym nauki na pamięć – a norweskim, dały się wyczuć od razu.
– Norweska szkoła daje o wiele więcej swobody. Uczy wyciągania logicznych wniosków, współpracy. Mało jest nauki na pamięć, stawia się na skuteczne wyszukiwanie informacji. Córka czuje się tu lepiej – podsumowuje Ania.
Sama pozostaje fanką systemu norweskiego i, jak sama mówi o sobie, jest polską mamą, która wciąż się zmienia. Nigdy nie wydawało jej się, że jest nadopieuńcza, a jednak w porównaniu do Norweżek, zweryfikowała to przekonanie.
– Kiedy polska mama idzie na spacer, chucha i dmucha na dziecko, żeby się nie przewróciło, czy nie zdarło kolana – wymienia Ania. – Norweska mama przeciwnie. Niech się przewróci, ona chce, żeby uczyło się na swoich błędach i wyciągało wnioski. Dziecko chce wejść do wody, choć na dworze jest kilkanaście stopni? Niech wejdzie i zobaczy, że to nic przyjemnego. Reakcja polskiej mamy? ,,Nie, bo się przeziębisz!". Norwegowie dają dziecku dużo swobody, ale kiedy określają granice, robią to bardzo konkretnie i jasno. Tych granic malec nie może przekroczyć – tłumaczy Anna.
Wówczas, kiedy rodzic coś mówi, dziecko faktycznie go słucha, bo na konkretnych przykładach przekonało się, że ma rację.
– Jeśli ciągle mamy jakieś uwagi i zalecenia, w którymś momencie dziecko się po prostu wyłącza. Widzę w tym sens i podoba mi się taki sposób wychowania – mówi.

Mąż Ani ceni prywatność. Nie zgodził się na publikację ich wspólnego zdjęcia.
fot. archiwum prywatne
Językowy misz-masz
W ich domu przewijają się trzy języki: polski, norweski i angielski. Ania rozmawia z dziećmi w swoim języku, Erik w swoim, a między sobą rodzice mówią po angielsku. Językowy misz-masz sprawił, że pociechy są w stanie porozumieć się w każdym z języków.
– Co prawda, gdy mieszkaliśmy w Polsce, norweski traktowany był drugorzędnie, to gdy przyjechaliśmy do Norwegii, synek po kilku tygodniach w przedszkolu mówił swobodnie. Na początku zdarzało mu się mieszać w jednym zdaniu trzy języki. Gdy wracał z norweskiego przedszkola musiałam mówić: „Sebastianek, do mamy musisz mówić po polsku”. To ważne, by nie zapomniał polskiego – zaznacza Ania.
Sama także dba o kontakt z polskością, choć specyfika związku z obcokrajowcem sprawia, że nie zawsze jest go z kim dzielić. Czasami tęskni za ojczyzną, chciałaby obejrzeć polski film, posłuchać polskiej muzyki albo porozmawiać o sytuacji w kraju.
– Wtedy miewam uczucie, że nie mam się z kim tym dzielić. Erik chętnie słucha o Polsce, naszej historii, zwyczajach czy tradycjach, ale nie zawsze wie, o co chodzi. Polacy w Norwegii też nie są do końca zintegrowaną grupą. Ciągle za mało jest tego społecznego pierwiastka w naszej mniejszości, a za dużo podziałów i wzajemnych pretensji – uważa.
– Co prawda, gdy mieszkaliśmy w Polsce, norweski traktowany był drugorzędnie, to gdy przyjechaliśmy do Norwegii, synek po kilku tygodniach w przedszkolu mówił swobodnie. Na początku zdarzało mu się mieszać w jednym zdaniu trzy języki. Gdy wracał z norweskiego przedszkola musiałam mówić: „Sebastianek, do mamy musisz mówić po polsku”. To ważne, by nie zapomniał polskiego – zaznacza Ania.
Sama także dba o kontakt z polskością, choć specyfika związku z obcokrajowcem sprawia, że nie zawsze jest go z kim dzielić. Czasami tęskni za ojczyzną, chciałaby obejrzeć polski film, posłuchać polskiej muzyki albo porozmawiać o sytuacji w kraju.
– Wtedy miewam uczucie, że nie mam się z kim tym dzielić. Erik chętnie słucha o Polsce, naszej historii, zwyczajach czy tradycjach, ale nie zawsze wie, o co chodzi. Polacy w Norwegii też nie są do końca zintegrowaną grupą. Ciągle za mało jest tego społecznego pierwiastka w naszej mniejszości, a za dużo podziałów i wzajemnych pretensji – uważa.
A jednak gruszki na wierzbie
Monika ma 25 lat. Jej chłopak Per – 28 lat. Razem są ponad dwa lata, niewiele krócej Polka mieszka w Norwegii. Poznali się w jednej z krakowskich dyskotek, gdzie pracowała Polka.
– Miałyśmy zakaz spoufalania się z klientami: wspólnych wyjść, rozdawania numerów – zaznacza. – Zazwyczaj faceci wtykali nam namiary do siebie. Czasami przyjmowałam je dla świętego spokoju, a chwilę później karteczki lądowały w koszu na śmieci. Jak się pracuje w dyskotece, to każdego dnia dziesiątki facetów, gdy wypiją, obiecują gruszki na wierzbie.
Podobnie więc traktowała Pera i nie zrobiło na niej wrażenia, gdy w piątkowy wieczór obiecywał, że wróci z bukietem róż następnego dnia. Nie wrócił. Przyszedł za to w niedzielne popołudnie, gdy w lokalu niewiele się działo.
– W jego przypadku coś mnie tknęło. Zachowałam karteczkę i sama napisałam do niego. Choć wyleciał już z Krakowa, pozostawaliśmy w kontkacie przez następne kilka tygodni – przyznaje Monika.
Do Krakowa przyleciał w pierwszy weekend po Wielkanocy. Pół żartem, pół serio Monika myślała sobie, że skoro przez cały weekend był tak pijany, to pewnie nawet nie pozna jej na lotnisku. Poznał.
– Spędziliśmy razem weekend, najpierw z zastrzeżeniem, że to nic zobowiązującego. Niedługo później na wariackich papierach ja przyleciałam do niego. Bilet na samolot kupowałam kilka dni wcześniej, nie mając jeszcze potwierdzonego urlopu w pracy. Udało się – wspomina.
W majowy weekend Monikę zaskoczyły niskie, charakterystyczne dla Norwegii tempertaury i deszcz. Miała w walizce same wiosenne ciuchy, więc trzy dni przeleżeli na kanapie, oglądając filmy i lepiej się poznając.
– Miałyśmy zakaz spoufalania się z klientami: wspólnych wyjść, rozdawania numerów – zaznacza. – Zazwyczaj faceci wtykali nam namiary do siebie. Czasami przyjmowałam je dla świętego spokoju, a chwilę później karteczki lądowały w koszu na śmieci. Jak się pracuje w dyskotece, to każdego dnia dziesiątki facetów, gdy wypiją, obiecują gruszki na wierzbie.
Podobnie więc traktowała Pera i nie zrobiło na niej wrażenia, gdy w piątkowy wieczór obiecywał, że wróci z bukietem róż następnego dnia. Nie wrócił. Przyszedł za to w niedzielne popołudnie, gdy w lokalu niewiele się działo.
– W jego przypadku coś mnie tknęło. Zachowałam karteczkę i sama napisałam do niego. Choć wyleciał już z Krakowa, pozostawaliśmy w kontkacie przez następne kilka tygodni – przyznaje Monika.
Do Krakowa przyleciał w pierwszy weekend po Wielkanocy. Pół żartem, pół serio Monika myślała sobie, że skoro przez cały weekend był tak pijany, to pewnie nawet nie pozna jej na lotnisku. Poznał.
– Spędziliśmy razem weekend, najpierw z zastrzeżeniem, że to nic zobowiązującego. Niedługo później na wariackich papierach ja przyleciałam do niego. Bilet na samolot kupowałam kilka dni wcześniej, nie mając jeszcze potwierdzonego urlopu w pracy. Udało się – wspomina.
W majowy weekend Monikę zaskoczyły niskie, charakterystyczne dla Norwegii tempertaury i deszcz. Miała w walizce same wiosenne ciuchy, więc trzy dni przeleżeli na kanapie, oglądając filmy i lepiej się poznając.

Monika i Per poznali się w krakowskiej dyskotece.
fot. archiwum prywatne
Perfekcyjna pani domu
Nie minęło pół roku, gdy zamieszkali razem w norweskim Tangen. Wiedzieli, że to szybko, ale jednocześnie byli świadomi, że jeśli nie zdecydują się teraz, to później może być już za późno. Pomimo początkowych trudności Monika zaaklimatyzowała się w norweskiej rzeczywistości. Rodzinę Pera już znała, w swoim domu także przyjęli ją ciepło.
– Jego rodzina jest mną zachwycona, bo umiem ugotować obiad, zrobić dżem, czy upiec ciasto – śmieje się Monika. – Tutaj kobiety sa wyemancypowane, nie robią tego. W Norwegii dżemy kupuje się w słoikach, a dwa rodzaje ciasta leżą na półce w supermarkecie. Umiejętności "domowe" robią na nich duże wrażenie, choć dla mnie to całkowicie normalne.
Zorganizowała raz dla rodziny Pera polską Wielkanoc z babką, mazurkiem, żurkiem. Wszystkich zachwyciła polska kuchnia, zjedli do ostatniego okruszka.
– Moja rodzina także lubi Pera. On nie mówi po polsku, choć, gdy napije się z dziadkiem alkoholu, staje się gwiazdą imprezy – opowiada ze śmiechem Monika. – Kiedy wyznawał moim dziadkom miłość po polsku, wszyscy płakali ze śmiechu.
– Jego rodzina jest mną zachwycona, bo umiem ugotować obiad, zrobić dżem, czy upiec ciasto – śmieje się Monika. – Tutaj kobiety sa wyemancypowane, nie robią tego. W Norwegii dżemy kupuje się w słoikach, a dwa rodzaje ciasta leżą na półce w supermarkecie. Umiejętności "domowe" robią na nich duże wrażenie, choć dla mnie to całkowicie normalne.
Zorganizowała raz dla rodziny Pera polską Wielkanoc z babką, mazurkiem, żurkiem. Wszystkich zachwyciła polska kuchnia, zjedli do ostatniego okruszka.
– Moja rodzina także lubi Pera. On nie mówi po polsku, choć, gdy napije się z dziadkiem alkoholu, staje się gwiazdą imprezy – opowiada ze śmiechem Monika. – Kiedy wyznawał moim dziadkom miłość po polsku, wszyscy płakali ze śmiechu.

Najpierw łóżko, potem imię
Dużo ze sobą rozmawiają, także o różnicach kulturowych. W ten sposób unikają wielu nieporozumień. Starają się chodzić na kompromisy, dostosowywać do siebie.
– Od Polaków Per różni się tym, że zupełnie się nie wstydzi. W Polsce na przykład bardzo trzeba uważać na to, co publikuje się w sieci. Tutaj wiele młodych osób umieszcza na swoich profilach zdjęcia z imprez, czasami półnagie i po alkoholu. On nie widzi w tym nic gorszącego i sam relacjonuje w sieci każdy dzień. Ja dla odmiany nie mam na Facebooku żadnych zdjęć i bardzo cenię prywatność. Toczyliśmy o to zresztą wiele wojen – przyznaje Monika.
Ekshibicjonistyczny Norweg? Brzmi dziwnie, ale taki jest Per. Otwarty i pozbawiony barier mentalnych, typowych dla Polaków.
– U nas wynikają one często z nauk Kościoła – uważa Polka. – W Norwegii ludzie nie myślą w tych kategoriach, są bardziej tolerancyjni. Mówi się w żartach, że tutaj najpierw ludzie idą do łóżka,a dopiero później pytają o imię. To oczywiście duże uogólnienie, ale nie mamy problemu, by poruszać nawet najintymniejsze tematy. Zawsze mogę liczyć na jego zrozumienie. Ma zdrowe podejście do życia.
W Norwegii nikt nie naciska na sformalizowanie ich związku. Ojciec Pera wciąż jest kawalerem, brat też nie chce ślubu. Dla Norwegów nie jest to priorytetem, więc Monika nie czuje presji. Obecnie na obczyźnie opiekuję się dziećmi. Lubi swoje zajęcie, jednak przyznaje, że jak na tutejsze warunki, jest bardzo słabo płatne.
– My, Polacy, wyobrażamy sobie, ze Skandynawia to finansowe eldorado. Zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne. W Polsce nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem pracy, a zaczynałam już w wieku 16 lat. Nigdy nie narzekałam na warunki finansowe. Dzięki pracy w gastronomii byłam w Alpach, Himalajach, skakałam ze spadochronom. Tu jest inaczej.
Warto było porzucić to dla miłości? – pytam. Po chwili ciszy odpowiada: – Nie ma dnia, żebym nie zadawała sobie takiego pytania. Nie ma dnia, żebym nie zastanawiała się, czy dobrze zrobiłam i czy lepiej jest mi w Norwegii z nim, czy byłoby mi w Polsce bez niego. Kilka razy byłam już wręcz spakowana, ale jednak wciąż tu jestem.
– Od Polaków Per różni się tym, że zupełnie się nie wstydzi. W Polsce na przykład bardzo trzeba uważać na to, co publikuje się w sieci. Tutaj wiele młodych osób umieszcza na swoich profilach zdjęcia z imprez, czasami półnagie i po alkoholu. On nie widzi w tym nic gorszącego i sam relacjonuje w sieci każdy dzień. Ja dla odmiany nie mam na Facebooku żadnych zdjęć i bardzo cenię prywatność. Toczyliśmy o to zresztą wiele wojen – przyznaje Monika.
Ekshibicjonistyczny Norweg? Brzmi dziwnie, ale taki jest Per. Otwarty i pozbawiony barier mentalnych, typowych dla Polaków.
– U nas wynikają one często z nauk Kościoła – uważa Polka. – W Norwegii ludzie nie myślą w tych kategoriach, są bardziej tolerancyjni. Mówi się w żartach, że tutaj najpierw ludzie idą do łóżka,a dopiero później pytają o imię. To oczywiście duże uogólnienie, ale nie mamy problemu, by poruszać nawet najintymniejsze tematy. Zawsze mogę liczyć na jego zrozumienie. Ma zdrowe podejście do życia.
W Norwegii nikt nie naciska na sformalizowanie ich związku. Ojciec Pera wciąż jest kawalerem, brat też nie chce ślubu. Dla Norwegów nie jest to priorytetem, więc Monika nie czuje presji. Obecnie na obczyźnie opiekuję się dziećmi. Lubi swoje zajęcie, jednak przyznaje, że jak na tutejsze warunki, jest bardzo słabo płatne.
– My, Polacy, wyobrażamy sobie, ze Skandynawia to finansowe eldorado. Zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne. W Polsce nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem pracy, a zaczynałam już w wieku 16 lat. Nigdy nie narzekałam na warunki finansowe. Dzięki pracy w gastronomii byłam w Alpach, Himalajach, skakałam ze spadochronom. Tu jest inaczej.
Warto było porzucić to dla miłości? – pytam. Po chwili ciszy odpowiada: – Nie ma dnia, żebym nie zadawała sobie takiego pytania. Nie ma dnia, żebym nie zastanawiała się, czy dobrze zrobiłam i czy lepiej jest mi w Norwegii z nim, czy byłoby mi w Polsce bez niego. Kilka razy byłam już wręcz spakowana, ale jednak wciąż tu jestem.
Chcesz podzielić się swoją historią? Napisz do nas na redakcja@mojanorwegia.pl.
Reklama
To może Cię zainteresować
3
09-11-2017 11:47
0
-4
Zgłoś
08-11-2017 09:04
0
0
Zgłoś
08-11-2017 08:31
2
0
Zgłoś
07-11-2017 17:40
2
0
Zgłoś
07-11-2017 09:36
10
0
Zgłoś