Dziś trudno sobie wyobrazić Oslo, którego sercem nie byłaby Karl Johans gate.
wikimedia.commons/ Bahnfrend/ https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0/deed.en
Żadnej innej nie opiewali tak norwescy poeci. Nie było w Norwegii popularniejszej wśród malarzy. Tak atrakcyjna okazywała się najważniejsza norweska ulica – Karl Johans gate. Czego była sceną, czego niemym świadkiem? Jakie rozgrywały się tu dramaty? I jak świętowano w chwilach triumfu?
Przejście całej powinno podobno zająć dwadzieścia minut. My spędźmy tam prawie dwieście lat. Spokojnie – w siedmiomilowych butach i na przyspieszeniu. Uchwyćmy parę epizodów z norweskiej historii, która stała się ciałem i asfaltem przy głównym deptaku miasta.
Ulica korzeni
Pomyślmy najpierw o czymś zwyczajnym. Choćby o wstąpieniu w zabiegany dzień po hot-doga i kawę w papierowym kubku do Narvesen, do jednego z wielu punktów niezauważalnie wtopionych w przestrzeń Norwegii (a także Litwy i Łotwy). Rzadko myśli się o czymś, co wydaje się oczywiste, przezroczyste, ale i takie banalne miejsca jak kioski mają swoją historię. Gdzieś musiały mieć swój początek. W przypadku norweskich kiosków jest to Karl Johans gate i rok 1885. To wtedy stanęło tam pięć pierwszych tego typu obiektów w Kristianii. Dość szybko wykupił je nie kto inny, jak Bertrand Narvesen, posiadający już monopol na sprzedaż prasy na dworcach na znacznym obszarze kraju.
Oczywiście ówczesne kioski wyglądały inaczej niż dziś. Wedle pierwotnego zamysłu przestrzeń punktów Narvesen miała mieć wydzielone strefy sprzedaży gazet, dzwonienia oraz pisania listów. Wszystko to na zaledwie sześciu metrach kwadratowych. Pomyślmy o czymś tak uroczo retro jak papierowe listy, sprawdzając na szybko maila nad resztką porannej kawy…
Ulica podbita
Jest 9 kwietnia 1940 roku. Ciężkie, niemieckie, okute żelazem buty triumfalnie walą w grunt. To hitlerowcy maszerują przez zajmowane właśnie miasto.
Niemieccy żołnierze maszerujący przez Oslo 9 kwietnia 1940 r.wikimedia.commons/ Henriksen & Steen (Photographers in Oslo, Norway) Public domain
Przechodnie przystają w oszołomieniu (jak uważała laureatka Literackiej Nagrody Nobla Sigrid Undset, reakcje jej rodaków mylnie brano za bierność. Między innymi to skłoniło ją do wydania książki „Odzyskać przyszłość. Wspomnienia z ucieczki przed totalitaryzmami”, gdzie kpiła z jednego z zagranicznych korespondentów, którego widywano między innymi w jednej z kawiarni przy Karl Johans: „Amerykanie (…) mieli opaczne mieli opaczne wyobrażenie o tym, co działo się w Norwegii (…). Niektórzy amerykańscy korespondenci przebywający w Norwegii, zwłaszcza niejaki Mr. Leland Stowe, obecny w Oslo 9 kwietnia, przedstawiali sytuację tak, jakby nieomal połowa Norwegów była przekupiona przez Niemców, a reszta ludzi wręcz obojętna – póki mogli dbać o własne interesy, w nosie mieli, kto rządzi w Norwegii. (…) Mr. Stowe, który nie mówił ani słowa po norwesku, kilkakrotnie wybrał się do miasta, zaszedł też do Grand Café, ale poza tym większość dnia spędził w piwnicy amerykańskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego”).
Wojna odciska na Karl Johans swoje piętno. Odbywają się tu niemieckie parady wojskowe. Przez pewien czas na Stortingu wisieć też będzie wielki napis „Niemcy wygrywają na wszystkich frontach”.
Jednak w końcu na Karl Johans podobizny szefa kolaboranckiego rządu Vidkuna Quislinga oraz niemieckie szyldy, plakaty i książki spłoną, a do kraju powrócą król Haakon VII i książę Olav – w odkrytym aucie. Cóż im bowiem może grozić we własnym domu?
Ulica historii wielkiej i małej
1905 rok. Karl Johans gate – przy której mieści się i siedziba króla, i parlamentu – huczy od plotek, domysłów, komentarzy. Sytuacja jest bardzo napięta. Rozwiązanie unii z sąsiednim państwem to wszak nie przelewki. W końcu jednak to następuje, Norwegia wydostaje się spod wpływów Szwecji i staje w pełni niezależnym państwem. Do pałacu królewskiego przybywa nowy król, Haakon VII, syn króla Danii i szwedzkiej księżniczki Luizy. By go powitać, miasto rozbłyska powodzią świateł. Przy Karl Johans częściowo planowana, częściowo spontaniczna iluminacja obejmuje wszystkie budynki, i te państwowe, i prywatne. Jak donosiło „Aftenposten”, „Nawet w domach biedaków widać było małe, słabe światełka za nisko położonymi oknami”.
Tymczasem piękniejsze światło, światło nadziei na przyszłość rozbłyska z drobnego zdarzenia, do którego dochodzi kilka dni później.
A było to tak… Król i królowa wracali z kościoła, gdy w tłumie tuż przy bramie pałacu ich powóz potrącił chłopca i dwie dziewczynki. Jedna z dziewczynek miała trudności z podniesieniem się na nogi. Haakon VII natychmiast wyskoczył z powozu i zaniósł ofiarę wypadku do pałacu, gdzie zajęła się nią szybko najpierw królowa, a potem lekarz. Na szczęście dziewczynce nic się nie stało, skończyło się na otarciach.
Gdy okazało się, że młoda poddana martwi się o swoją młodszą siostrę, król wysłał posłańca, by ją odnalazł. W końcu obie spotkały się w pałacu i raczyły czekoladą i innymi smakołykami, a po otrzymaniu kwiatów i pewnej sumy pieniędzy zostały bezpiecznie odwiezione do domu. Tak oto wśród pierwszych gości w pałacu królewskim za panowania nowego króla znalazły się dwie córki siodlarza.
To wszystko to oczywiście tylko mały gest. Ale mały dobry gest, a Historia jeszcze wypróbuje Haakona VII. Później. Gdy w czasie II wojny światowej monarcha nie przestanie troszczyć się o swoją przybraną ojczyznę.
Ulica artystów
Przełom XIX i XX wieku to szczęśliwy czas dla Karl Johans. To tam flanerowała artystyczna bohema, obserwowana – nie całkiem przychylnie, a czasem nawet dość wrogo – przez artystów i intelektualistów starszego pokolenia. To wówczas, na przykład w istniejącej do dziś Grand Café (mieszczącej się w Grand Hotelu, który do dziś gości co roku laureatów Pokojowej Nagrody Nobla), przecinały się ścieżki Edvarda Muncha, Ivara Aasena czy Henrika Ibsena. Ten ostatni przez dziewięć lat przychodził do tej kawiarni o tej samej porze – tak punktualnie, że żartowano, że można by według niego regulować zegarki. Miał w Grand Café, gdzie godzinami czytał gazety, głównie zagraniczne, swój własny, na stałe zarezerwowany fotel. Jego wejście do kawiarni uwiecznił na swoim obrazie Per Krohg.
Per Krohg, Kristiania-bohemen (ca. 1929)puha.no
A tu znowu on, znowu
Ibsen, przy przylegającym do Karl Johans placu Egertorget, zatrzymany w kadrze pewnego śmiałego jegomościa. Autor tego zdjęcia, Carl Størmer, fotografował niczego niespodziewających się przechodniów z ukrycia. Mały, szpiegowski aparat ukryty miał pod kamizelką, obiektyw wystawał przez dziurkę od guzika, a uruchamiać migawkę pomagał pomysłowy mechanizm sięgający aż do sznurka ukrytego w kieszeni spodni.
Do gorliwych obserwatorów Karl Johans należał zdecydowanie również Edvard Munch. Sportretował ją na swoich obrazach nie raz, i to w różnych odsłonach. Pogodną w wiosenny dzień:
Edvard Munch, Karl Johan w wiosenny dzień (1890)wikimedia.commons/public domain
i niepokojącą wieczorami, gdy bliskość ludzi w ulicznym tłumie nie ratuje przed samotnością:
Edvard Munch, Wieczór na Karl Johan (1892)wikimedia.commons/public domain
Postacie u Muncha, delikatnie mówiąc, nie wydają się zbyt radośni. Do niektórych na Karl Johans potrafiło się jednak uśmiechnąć szczęście. Choćby – do pewnego szewca, który zawołał raz za Munchiem na ulicy. Krzyknął, że widzi, że malarz ma zniszczone buty. I zaraz zaproponował handel wymienny: obuwie za obraz. I tak oto wszedł w posiadanie
Muzyki na Karl Johans.
Takie to biznesy ludzie pracy mogli robić z cyganerią…
Członkowie rodziny królewskiej, politycy, artyści, naukowcy, studenci, dziennikarze, kupcy i prostytutki. Byli tam wszyscy. I było tam wszystko. Spacery, flirty, zawieranie umów, handel, rozrywka, jedzenie i picie… Widywanie i bycie widzianym. W drugiej połowie XIX wieku Karl Johan to już pierwszorzędna scena życia narodu.
Spójrzmy raz jeszcze, jak tłumnie oblegana.
Ulica trudu i brudu
Nie dajmy się jednak całkiem uwieść świecidełkom z malarskich przedstawień jesieni czy wiosny. Karl Johans nie zawsze wyglądała pięknie i nie chodzili po niej sami artyści. Jak pisano w piśmie „Illustreret Nyhetsblad” w 1858 roku: „Zimą na ulicy leżały metrowe zaspy ze śniegu i lodu. Kiedy nadchodziła wiosna, przejazd stawał się nieomal śmiertelnie niebezpieczny. Często zdarzało się, że koń łamał nogę w tej czy innej dziurze w lodzie. A wreszcie latem – latem nad ulicą unosił się dość nieprzyjemny zapach, gdy słońce ogrzewało zalegający, rzadko uprzątany koński nawóz.
Wieczorami ulicę skąpo oświetlało kilka ospałych lamp naftowych”. Oczywiście Karl Johans nie była tu jakimś wyjątkiem. Dawniej tak mniej więcej wyglądały miasta. Obfitowały w wiele zapachowych (i nie tylko…) wrażeń, których wolimy sobie nawet nie wyobrażać. Ale oglądając poniższy obraz, pomyślmy nie tylko o jego stronie wizualnej. Wślizgnijmy się myślą w tamto miasto. To Walka o byt, pamiątka z czasów, gdy Norwegia zdecydowanie nie należała do bogatych krajów. Gdy i tam często musiano wyciągać dłonie po prosty chleb.
Christian Krohg, Walka o byt (1888/1889)wikimedia.commons/public domain
Albo Głód Hamsuna. Powieść witająca czytelnika przejmującym zdaniem „Było to w czasach mego głodowania i włóczęgi po Christianii, owym mieście, które każdego musi naznaczyć swym piętnem”. I tam przecież znajdziemy pałac królewski i Karl Johans, i tam wędrował niespełniony, biedny artysta coraz mocniej pogrążający się w swoich powodowanych po części chorą ambicją, po części chorobą głodową rojeniach. Oto okolice Karl Johans i człowiek, dla którego kawałek sera i bułka to „obfita biesiada” – „udałem się prosto do parku przez Wzgórze Zamkowe. Znalazłem pustą ławkę i oddałem się jedzeniu. Doskonale mi zrobiło. Od dawna nie miałem tak obfitej biesiady i ogarnął mnie nastrój spokojnego dosytu, jak na przykład po długim płaczu”.
W połowie XIX wieku Karl Johans dopiero zaczynała zwiastować to, że Oslo (ówcześnie: Christiania) pozbędzie się sennej, małomiasteczkowej aury. To głównie tam, na tej w sumie niedługiej przecież ulicy, zdarzało się zobaczyć domy wyższe niż dwupiętrowe. I zdecydowanie częściej niż takie budynki widywano wtedy w tym mieście krowy prowadzone wieczorami do wodopojów.
A o poranku mieszkańców miasta budziło pianie kogutów…
Ulica z lasu wyłoniona
A jak się to wszystko zaczęło? Wyobraźmy sobie na koniec i to.
Dwóch jeźdźców. Podkowy uderzają o bruk, aż… bruk się kończy. Mężczyźni najpierw mijają zarośla, potem wjeżdżają w las. W końcu przystają na wzgórzu. Rozciąga się stąd imponujący widok na fiord, miasto i twierdzę. Jeden z jeźdźców zatrzymuje konia. „To tutaj! To musi być tutaj!”. Drugi rozgląda się, by po chwili powiedzieć: „Tak, Linstow. To tak pewne jak to, że jestem królem. To tu musi powstać pałac!”.
I jak król Karl Johan powiedział do towarzysza tamtej podróży, duńskiego architekta Hansa Linstowa, tak zrobiono – na zachód od miasta powstał pałac królewski.
Budowa trwała ponad dwadzieścia lat (1825-1848), a król-inicjator nie dożył jej ukończenia. Wszystko przez to, że przedsięwzięcie to wstrzymywano, przy okazji zmieniając plany, przeważnie na coraz mniej imponujące… (za każdym razem, gdy patrzymy z zawodem na ten budynek, pomyślmy, że to efekt czegoś dobrego – demokratyzacji. To posłowie Stortingu podejmowali decyzje budżetowe, wedle których monarcha nie mógł działać według własnego widzimisię…).
Ale w końcu pałac powstał. I stanowił pretekst do wytyczenia Karl Johans gate, początek wielkiej historii bulwaru, który łączy go dziś z dworcem.
Poniższa panorama miasta jest nieco wcześniejsza, pochodzi z okresu, gdy siedziba monarchy była jeszcze w budowie. Spójrzmy, jak daleko było wtedy od niej do gęsto zabudowanego terenu.
Bernt Lund, Kristiania widziana z Sinsen (1847)wikimedia.commons/public domain
Budowla znajduje się na skraju obrazu po prawej. Kusi myśl, że jeszcze chwila, a w ogóle by się na nim nie zmieściła…
To tam zaczęła się ta historia.
A dziś? Dziś trudno sobie wyobrazić Oslo, którego sercem nie byłaby Karl Johans.
Źródła: Sigbjørn Larsen, „Hele Norges Karl Johan”; Sigrid Undset, „Odzyskać przyszłość. Wspomnienia z ucieczki przed totalitaryzmami”; Knut Hamsun, „Głód”
Reklama