Zatrudnienia szukanie, znajdywanie i pracowanie!
Wbrew opiniom tych zrezygnowanych i mniej cierpliwych poszukiwaczy wakacyjnego zarobku na fiordach, pracę w ciemno znaleźć można! Co prawda… pracodawcy wcale nie stoją na ulicach z wyciągniętymi rękami, nakłaniając aby to właśnie u niego dorobić się tysięcy koron norweskich, jak to często wydaje się ludziom, którzy na własnej skórze nie próbowali. Jednak z odrobiną wysiłku i cierpliwości – wszystko da się! :) W moim przypadku, długo szukać nie musiałam, bo już w pierwszy dzień od mojego przylotu,
znalazłam zatrudnienie w knajpie w centrum miasta, dzierżąc plik wydrukowanych CV pod pachą. Przepis na
sukces? Pozytywne nastawienie i trochę pokory :) To, że przyleciałeś z innego kraju, wyłuskując się z ostatnich oszczędności, opłaciłeś mieszkanie z dwumiesięcznym depozytem, zostawiłeś bliskich i rodzinę, a znajomi mówili, że tam to na budowie każdy zarabia tyle, co lekarz w Polsce, niestety wciąż nie sprawia, że dane stanowisko Ci się
należy, choć takie nastawienie można zaobserwować co po niektórych
poszukiwaczach. Specyfika pracy w Norwegii jest nieco inna, niż znana nam z Polski. Tu pracujesz gdzieś, bo
chcesz, a nie, bo
musisz, dlatego
warto przy poszukiwaniu pracy uzbroić się w uśmiech od ucha do ucha! :)
Moja praca na początku sprowadzała się do stania za biurkiem i udzielania informacji turystom na temat budynku, w którym pracuję, w którym to znajduje się od groma barów i restauracji.
Dla każdego coś dobrego! Bary, karaoke, country music, shushi czy nawet mikro browar! W dzień Zachariasbryggen w Bergen kryje w sobie eleganckie restauracje z widokiem na port i ocean, które po zmroku zamieniają się w dzikie bary i dyskoteki (jedno z pięter szczególnie ulubione wśród klienteli polskiej i litewskiej). W tygodniu udzielam informacji w Norwegii bez znajomości języka norweskiego, a w weekendy pracuję też jako barmanka.
Oprócz przemarszu z CV przez centrum miasta są i inne metody na znalezienie zatrudnienia… Można na przykład pokusić się o wrzucanie ulotek i przyklejanie ogłoszeń.
Pewnego dnia, kiedy to uznałam, że nie zaszkodziłoby znaleźć dodatkowego zajęcia, wydrukowałam ogłoszenie, oferując pomoc domową, prace ogrodowe czy opiekę nad dziećmi. Co prawda żadnej fuchy nie dorwałam (odzew raczej nikły), za to natknęłam się na inne ogłoszenie. The groom and his best man are earning money for the wedding - Julian & Martin. Z zaciekawieniem napisałam do nich, zastanawiając się, czy ludzie w ogóle na takie ogłoszenia odpowiadają. Okazało się że Julian & Martin to nikt inny jak po prostu Julian i Marcin, studenci z Polski. Da się? Kto zabroni!
Choć swoje wyłazić trzeba, to jak mawiają… jednak wszędzie liczą się kontakty… Weźmy pod lupę takie sprzątanie domów. Dowiedziałam się, że Polki, które rezygnują z pracy w Norwegii, „odsprzedają sieć swoich domów” innym Polkom, a zatem pobierają opłatę tylko za to, że inne kobiety przejmują od nich pracodawców i mogą u nich sprzątać… Myślałam że handel alkoholem i papierosami za 3 razy tyle, co wartość w Polsce, to gruba przesada, jednak to życie to zaskakuje nieustannie. Kto da więcej?
Można także zatrudnienia szukać poprzez portale ogłoszeniowe. W tym przypadku nie warto jednak posiłkować się automatycznym tłumaczeniem strony na język polski , chyba że ktoś ma zamiar zatrudnić się na przykład przy „ruszaniu szefa”, nie wspominając o ofertach wyżej…
Spragnionych Norwegów napoić!
Nie taka prosta norweska ścieżka kariery zawodowej, jak ją rysują. Zanim stanęłam za barem, musiałam przeskoczyć zwinnie po kilku wcześniejszych szczeblach… Pierwszy etap – stanowisko cleaner/ foodrunner, czyli zbieranie talerzy, szklanek i dosłowne bieganie z daniami po schodach. Uwierzcie mi, przy takim stanowisku karnet na siłownię okazuje się zupełnie bezużyteczny. Drugi etap – barback, czyli pomoc barmańska. Tu biegasz z sokami, dorzucasz lodu do stacji barmańskich, kroisz owoce i uzupełniasz brakujący asortyment, a wszystko po to, żeby czasem nie zabrakło, gdy klient zamawia!
Etap trzeci – barman. Trzydniowe szkolenie uprzednio przejść musiałam, co by fach dobrze wykonywać. Trzeba było także przyswoić niezbędną wiedzę i zapoznać się z norweskim prawem. Po pierwsze primo - żadnych mocnych trunków przed 13:00 serwować nie wolno! Po drugie primo... 40 ml to maksymalna zawartość alkoholu, jaki możne znaleźć się w drinku (lepiej niech się ręka nie zatrzęsie, a miarka nie przeleje, bo kontrola incognito czuwa! Za każdą kropelkę ponad normę bar może zamknąć lub horrendalną karę nałożyć). Jeśli klient zamawia podwójną wódkę z colą, drugą porcję trunku otrzyma w szocie obok. Po trzecie… alkohole powyżej 20% mogą pić wyłącznie klienci po ukończeniu 20 lat. Do tego dochodzi jeszcze kwestia pilnowania, aby klienci nie upili się zanadto, bo za pijanego delikwenta, który przebywa w lokalu, bar może zostać zamknięty lub zapłacić milionowe kary. Stąd w norweskich barach (a przynajmniej tu, gdzie pracuję, niekiedy więcej ochroniarzy aniżeli klientów. Chuchają Norwedzy na zimne!) A spróbuj no stałemu klientowi - alkoholikowi, rabatu -50% nie nabić, kiedy złotą kartą macha Ci przed nosem... Zdolności lingwistyczne także rozwijam bez ustanku. Klient zamawia po norwesku, ja do niego po angielsku, z czego powstaje nam norglish, a wtedy i klient syty i ja cała.
Kiedy kiszki grają marsza!
Choć człowiek oszczędzać na australijskie wojaże przyjechał, oprócz portfela trzeba też zadowolić czasem żołądek! Oko od czasu do czasu nacieszyć wypada, a i kubkom smakowym zaserwować coś nowego do rozpoznania! Na pierwszy ogień poszedł renifer! Co prawda burger nie urzekł na tyle, co by próbować go po raz drugi, ale nie wiadomo czy to kwestia konkretnego przepisu, czy mięsa reniferowego w ogóle. Na co dzień można zajadać się natomiast tanimi krewetkami i tuńczykiem, który nawet z puszki smakuje o niebo lepiej niż ten, który trafia do Polski. Stek z wieloryba chodzi za mną jak szalony, choć podobno mięso smakuje jak mix ryby i woła, z domieszką metalu. Spróbujemy – zobaczymy! :)
Jako kawosz, cierpię tu katorgi niesamowite, bo aromatycznej kawy jak ze świecą tu szukać. Tak, to prawda, jak podają sondaże. Norwegowie wypijają najwięcej kawy na świecie (przebijając Włochów), ale to właśnie dlatego, że wszędzie serwowane są siki z ekspresu na filtry. Dziennie potrafię wypić jej od 5 do 10 filiżanek, a i tak nie czuć żadnego pobudzenia, nie mówiąc o smaku i aromacie. Zarówno pod względem jakości kawy, jak i ilości gotowego, przetworzonego jedzenia w zamrażarkach sklepowych, Norwegia kulinarnie przypomina mi USA. Nieoficjalna narodowa potrawa to Gradiosa – mrożona pizza, którą Norwegowie potrafią spożywać nawet podczas wieczerzy wigilijnej… czy norweskie hot dogi z musztardą zwaną sennep. Ale oczywiście ich kuchnia to także bardziej wyszukane dania! Jesienią półki sklepowe przepełniają się baranimi łbami, a jednym z przysmaków jest także język dorsza i specjalnie suszona, a potem marynowana ryba.
Jako, że lurę pić na okrągło ciężko, pewnego dnia nosy zawiodły mnie i koleżankę do prawdziwej, aromatycznej kawiarni.
Pod pretekstem przymusu odkrywania nowych smaków, upragnionej, dobrej kawie towarzyszyło też suksesskake - ciasto sukcesu, typowe dla tego regionu Norwegii. Nie dotarłam do genezy nazwy migdałowego wypieku, ale melduję, że z sukcesem zjadłam całą zawartość talerza!
Jeśli do Norwegii przyjechałeś oszczędzać/zbierać/odkładać, nogi swe kieruj do przyjaznych kieszeni sieciowych supermarketów (Rema1000, Coop, Kiwi)! Na rodaków, którzy dadzą cynk o promocji, zawsze też liczyć można. Wieść o 5 kilogramowym pudle udek z kurczaka za 100 NOK (50 zł) roznosi się pocztą pantoflową.
Za 7 górami…
Bergen to miasto siedmiu wzgórz! To właśnie położenie u wejścia do fiordów sprawia, że przez około 235 dni w roku pada tu deszcz. Jednak kiedy tylko słońce wychodzi, atrakcji jest co nie miara! Wystarczy, że nad Bergen zaświeci słońce, a wszyscy Norwegowie ze swoją chłodną mentalnością, zamieniają się we Włochów! Śmieją się, wychodzą na ulice, rozmawiają z nieznajomymi. Do tego wszyscy noszą się na sportowo, nawet gdy nic nie trenują i wcale nie wracają z joggingu. Norweg może przechadzać się ulicą z burgerem czy hot-dogiem w ręku, a więc bycie fit bynajmniej mu nie w głowie, ale ubrany jest przy tym w sportowe legginsy.
W dzień słoneczny nie wiadomo w co ręce wsadzić! Można zagrać w mini golfa nad morzem…
Można też wyruszyć w przejażdżkę w poszukiwaniu wodospadów w najbliższej okolicy i przechadzać się pod nimi…
Jak wiadomo, krajobraz prezentuje się o niebo lepiej przy zimnej butelce trunku, jednak zakup alkoholu, to nie takie małe piwo… Pewnie każdy, zanim granicę krainy fiordów przekroczy, zdąży się już doinformować, że na tygodniu licencjonowane sklepy monopolowe Vinmonopolet (jest ich kilka w całym mieście) zamykane są o 18:00, w sobotę czynne do 14:00. Piwo można natomiast kupić w każdym supermarkecie, do 20:00 Jakież było nasze zdziwienie, kiedy w niewiedzy udałyśmy się do sklepu, pewnego dnia o 20:30! Na szczęście z odsieczą przychodzi znowu rodak-imigrant, który poratuje spragnionego nawet i w nocy o północy. Wystarczy ogłosić na stosownej stronie, że wyraża się chęć nabycia wyskokowego napoju, a po kilku minutach pojawią się oferty, niekiedy nawet i z dowozem! Co prawda cena adekwatna do usługi, to choć trzy razy wyższa niż wartość, wciąż niższa niż na norweskich półkach sklepowych.
Pomimo restrykcyjnego prawa, uzależnionych od alkoholu nie brakuje, ba żyje się im całkiem nieźle! Koleżanka z pracy wspomniała, że alkoholicy od państwa, z tytułu swojego uzależnienia, dostają miesięcznie około 28 tysięcy NOK (to oczywiście więcej, niż zarabiamy w barze) U nas w knajpie na przykład posiadają także karty stałego klienta z rabatami na piwo do 50% (normalnie 0,5 kosztuje 89 nok, a zaprzyjaźnieni klienci, alkoholicy kupują je za 49 nok)
Norwegia przystankiem w podróży
Co najbardziej podoba mi się w przyjeździe tutaj? Poznawanie tak wielu różnych ludzkich historii! Każdy znalazł się tu z innych przyczyn, każdym kierowały inne motywy. Jeden dla pracy, drugi, by od pracy uciec. Jeden za miłością, drugi ze złamanym sercem. Zanim tu przyjechałam, jakoś takie miałam mylne przeświadczenie, że żyją tu sami Norwegowie i Polacy nienajlepszej reputacji. Miejsce, w którym pracuję to grubo ponad setka obywateli całego świata. To zabawne, ale Norwega w Norwegii jak ze świecą szukać, jeśli chodzi o branżę usług. Chile, Meksyk, Australia, USA, cała Europa, a nawet RPA. Młodzi ludzie z krajów o wiele bogatszych niż Polska, jak Francja, Niemcy czy Szwecja są takiego samego zdania. Norwegia to najlepszy przystanek na podreperowanie budżetu przed podróżą. Ten miks kulturowy i narodowościowy sprawia, że w pracy czuję się niezwykle swobodnie! Taka podróż to niezwykła lekcja pokory przede wszystkim. Codziennie uświadamiasz sobie, że nie ma rzeczy, których nie wypada. Przestajesz też oceniać wybory innych, bo jak możesz rzucać sądy, jeśli nie byłeś w takiej sytuacji sam.
Choć dla wielu rzucenie posadki w biurze w Polsce, na rzecz latania z tacą w Norwegii, zbierania szklanek, biegania z talerzami czy serwowania drinków mogłoby wydawać się mało dojrzałe, to na bycie dorosłym przyjedzie jeszcze poraJ Realizacja marzeń, szczególnie tych droższych, to ciężki orzech do zgryzienia, jednak chcieć, znaczy móc! Kto biednemu zabroni wyemigrować do Norwegii czy Anglii, odkrywać, szlaki przecierać, a przy okazji z każdym dniem zbliżać się do realizacji kolejnego z punktów naszej listy? :)
O Autorkach: Kto biednemu zabroni czyli Ania(Szum) & Jola(Joko). Realizujemy ‘
Listę 23 rzeczy, które warto zrobić za młodu!’ Dlaczego 23 rzeczy? Bo mamy 23 lata! Czytajcie tego bloga:
http://ktobiednemuzabroni.blog.pl
13-09-2016 21:19
0
0
Zgłoś
20-02-2016 04:05
0
0
Zgłoś
05-10-2015 16:56
35
0
Zgłoś
05-10-2015 14:44
1
0
Zgłoś
05-10-2015 14:37
1
0
Zgłoś
05-10-2015 13:26
0
0
Zgłoś
05-10-2015 12:48
0
0
Zgłoś
05-10-2015 12:32
0
0
Zgłoś
05-10-2015 12:03
0
0
Zgłoś
05-10-2015 11:03
0
0
Zgłoś